W górach było pięknie, więc zostaliśmy tam na noc. Ze skalistości znów wjechaliśmy w piętro zieloności, zachodzące słońce czarowało, a długie serpentyny obiecywały przyjemny zjazd od rana.
Dolina rzeki Tosor natomiast obiecywała wodę, Wielką Wodę. Dość szybko pokazał się cień jeziora Issyk-Kuł. Wydawało się, że do niego już tak blisko, a tu zza zakrętów ciągle wyrastały nowe góry i pagórki. Zaczynało mnie to to już nawet trochę bawić. Taka wodna fatamorgana.
Spływaliśmy więc razem z rzeką, spływaliśmy potem, bo po zieloności znów nastało pachnące piętro półpustynne. Tęsknota za wodą narastała.
Aż wreszcie jest! rozlało się przed oczami nieprawdopodobnie wielkie kirgiskie morze, z każdej otoczone majestatycznymi górami. Szaleństwo dla oczu!
A potem było szaleństwo dla ciała. Nagrzane słońcem drobne kamienie na plaży paliły w stopy, więc rozpłynęliśmy się w wodzie jeziora, które, przyznać trzeba, było dość rześkie (trochę wbrew swojej nazwie - Issyk-kul oznacza „ciepłe jezioro", choć to raczej przez to, że zimą nigdy nie zamarza). Ale jak na wysokość ok. 1600 m n.p. m. i tak było nieźle :)
Większe i wyżej podobno jest tylko Titicaca. Trzeba będzie to sprawdzić ;)
Kommentare