top of page
  • Zdjęcie autoramandrivnyk

stan # 16 | say hello, czyli o ludziach z drogi

Zaktualizowano: 22 gru 2021

Nie było ich za wielu. Wydarzali się po drodze, choć właściwiej powiedzieć – przy drodze. Machali rękami z bliska lub daleka, krzycząc z uśmiechem „hello”. Machali dorośli, machały dzieci, choć te, oczywiście, były najodważniejsze. Kilkoro z nich zaraz po „hello” zawołało „money”. Tylko raz jakieś rodzeństwo rzuciło kamieniem. Cała reszta była niezwykle przyjazna. Jeden chłopiec, może 10-letni, opowiadał, że lato spędza w górach i to podoba mu się najbardziej, bo tu spokój, bo przyroda. Z dumą, lecz bez cienia przesady, dodawał, że wszyscy Kirgizi są dziećmi Manasa. Czekałam, aż zacznie recytować fragmenty eposu, ale matka zawołała go do codziennych obowiązków przy zwierzętach. Ludzie z samochodów zaczepiali na światłach, trąbili – w geście pozdrowienia, ale na początku ciężko się było do tego przyzwyczaić ;)


Ludzie dyskretnie obecni. Jak ci z północy – a może to po prostu cecha ludów górskich, przyzwyczajonych do bycia ze sobą, a przybyszów spotykających sporadycznie? Żyją w oddaleniu od siebie, ale w razie potrzeby mogą na siebie liczyć. Jest w nich więc spokój, który niesie świadomość obecności drugiego w jakiejś skończonej odległości, ale jest i to specyficzne zamknięcie w sobie, właściwe tym, którzy przywykli do życia w oddaleniu. Cenią prywatność swoją i innych, co nie wyklucza ciekawości przybysza. Nienahalni, serdeczni, obecni.


W rozmowach z nimi nie mogło zabraknąć standardowej wschodniej litanii podróżnej. Najpierw „skąd – dokąd – itd.” (co ciekawe, a u spotykanych na wschodzie dotąd ludzi rzadkie – zapytani o drogę dobrze orientowali się w terenie. A może to wpływ krwi nomadów? ). Potem pytania natury osobistej o żonę/męża/dzieci. A potem to pełne niezrozumienia pytanie – jak to tak sobie jedziemy i nikt nam za to nie płaci, ba! jeszcze sami do tego dokładamy..

Byli jeszcze ludzie z drogi. Najpierw „zwykli” turyści, głównie zachodni, w tym liczni rowerzyści. Najczęściej jeździli na lekko, ich bagaże woził zorganizowany transport i robili trasy wokół miejsca noclegowego. Całkiem to niegłupie, aczkolwiek swoboda posiadania wszystkiego przy sobie, brak przymusu wracania do punktu wyjścia, radość z przemieszczania się chyba jednak podobała mi się bardziej.


W pamięć zapadł angielski rowerzysta John, który w pojedynkę przemierzał kirgiskie góry i doliny, a który rozpalił we mnie marzenie o nowej trasie, której jakoś wcześniej – nie wiedzieć czemu – nie brałam pod uwagę. Gdyby nie za długi (dla mnie, nie formalnie) czas oczekiwania na uzyskanie pozwolenia na pobyt w strefie nadgranicznej, gnałabym tam bez zastanowienia! Rozmowy z Johnem jeszcze utwierdziły mnie w przekonaniu, że apetyt wciąż na nowe (przestrzenie, przygody) jest zdrowym objawem… albo „chorujemy” na podobną przypadłość nienasycenia życiem ;)


Spotkany na zjeździe z przełęczy Tosor Kirgiz-przewodnik konnej grupy zasiał w głowie niebezpieczne ziarno planów na ambitne trasy (dla mnie na za rok, bo teraz czasu już by zabrakło), ale dzieje się w tych górach, proszę państwa.. https://www.silkroadmountainrace.cc/


Najbardziej niespokojne myśli zostawiło jednak spotkanie pary Polaków, którzy od Wielkanocy wędrują rowerami z Pekinu w stronę Polski.. Oj, mocno szarpnęli za uciszoną kiedyś tam strunę „a może by tak właśnie ruszyć w taką dłuższą drogę”.. A co po drodze widzieli oni, możecie poczytać tutaj: https://www.facebook.com/zamiejscowi #zamiejscowi. Polecam! I dziękuję za szalenie pozytywną moc inspiracji! :)



Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Artykuły

bottom of page