Jakkolwiek podobało mi się na nizinach (ładne mi niziny, sam Naryn jest na 2500 m n.p.m.!), ciągnęło w góry..
Ruszyliśmy rano dolina Narynia na wschód. Najpierw przez wioski, po ok. 30 km regularna zabudowa znikła. Nie znikli ludzie – ich małe osady, nie tylko tymczasowe, spotykało się jeszcze dużo dalej. Krajobraz znów czarował.
Zmienność obrazów fascynowała. Szeroka dolina łagodnie pełzała u podnóży gór. Sielankowo było. Jechało się dobrze, choć słynna azjatycka „tarka” na drodze zmuszała do patrzenia czasem pod koła, nie tylko dookoła ;) I niby się niemal po płaskim jechało, a zza gór wyrastały coraz to nowsze szczyty…
Słońce zostawało za plecami, powoli wjeżdżaliśmy w chmurność międzygórną, co wcześniej czy później musiało skończyć się deszczem. W ostatniej chwili zdążyliśmy się rozbić – na nieoczekiwanym polu namiotowym (!). Wśród innych turystów (w tym konnej ekipy z Polski), w rytm głośnego techno…
תגובות