top of page
  • Zdjęcie autoramandrivnyk

Gorze ziemia pod kołami | GO!rce

Zaktualizowano: 11 kwi 2023

Gorce to jedna z najbliższych górskich przestrzeni od Krakowa. I to jaka przestrzeń! Choć perspektywa rowerowa znacznie skurczyła ten obszar – bynajmniej jednak nie odebrała im wdzięku i piękna.

Początek w Szczawie - u Dobrych Ludzi. Pierwsze kilometry asfaltem do Lubomierza (tu można dotrzeć autem i bezpiecznie je porzucić). Po drodze jeszcze szybkie wpłynięcie na bobrowe rozlewiska – zdominowały dolinę Kamienicy. W dolinie jest zimno, choć słońce skutecznie mami obietnicą ciepła. Na razie rozgrzewa jedynie podjazd.


Potem już, u stóp przełęczy Przysłop, odbicie w dolinę Kamienicy i nią – nie tak znów – długo na przełęcz Borek (1009 m). Piękny podjazd! Im wyżej, tym więcej widać – zza drzew wyłania się Metysówka z kawałkiem Hali Długiej.

Z Borku na Czoło Turbacza (1259 m) już niedaleko. Uderza to czoło mocno. Najpierw końcówka podjazdu robi się ostrzejsza, rower dziwnie się rozleniwia, trzeba podprowadzić. A potem nagłe zderzenie przestrzeni: oto z lasu wyłania się oszałamiająca rozległością i widokiem polana. Jest dość mokro, z trawy wyłażą fioletowe oczy krokusów. Cała łąka gapi się w niebo szeroko rozdziawionymi kielichami kwiatków. Dobrze jest znów być w górach i po prostu cieszyć się tym tu światem. Oddychać górskim życiem, cieszyć wiosennym zapachem ziemi.


Nieco dalej na Czole Turbacza jest jeszcze zderzenie z religią – ołtarz papieski ciągle stoi, choć kiedyś wydawał się znacznie większy. Niewątpliwie świat się skurczył.

Stąd już niedaleko na Turbacz (1310 m). Przy schronisku krzątają się turyści, są i rowerzyści. Schronisko żywi przybyszów przez okienko, główne wrota do Turbaczowego kamiennego molocha zamknięte na cztery spusty. Dziwny czas. Więc odwracamy się plecami do drzwi, oczami na Tatry, bo pięknią się wyraźnie na południu szalone i dumne.

Turbacz daje wiele możliwości zjazdu właściwie we wszystkie strony świata, my wybieramy opcję wschodnią i początkowo głównym szlakiem beskidzkim ruszamy na wschód. Na krzyżówce ze szlakiem zielonym porzucamy czerwoność GSB i grzbietem przez gorczańskie polany przebijamy się w stronę Gorca. Na trasie sporo jeszcze śniegu, jego zbite łachy twardo trzymają się ziemi, niechętne wiośnie.


Owiana magią Bulandowa kapliczka czarowała jak zawsze. Łasy na magię wszelaką człowiek sam siebie zaklina na tu dobre i jasne, ufnie wybiegając myślami w tzw. przyszłość. Można stąd dać nura do doliny Kamienicy, ale tam już dziś byliśmy, pora jeszcze niepóźna, nie chciało się uciekać w dolinę. Więc dalej jedziemy grzbietem zielonym od szlaku i lasów, ale jeszcze przetykanym śniegiem. Polany na trasie jakby bardziej zarośnięte, las je nadgryza z każdej strony, ale jeszcze piękne kawałki świata można z nich dostrzec. Chciwie więc ciało korzystało z tych możliwości na odpoczywanie, choć nie wieczne jeszcze, na to jeszcze nie pora. Mimo że czuło niektóre podjazdy, chwilowo oderwane od codziennego rowerowania.

A potem nagle wyrósł Gorc, okolica dobrze znana, tyle się tu człowiek nabłądził. Omijamy szczyt i chwilę później lądujemy na podgorcowych polanach. Chata tym razem stała zamknięta na cztery spusty, cicha i bezludna. Przed nią brama-szubienica. Jeśliś żyw, przejdź dalej, jak życia brak, szubienica będzie w smak. Zimno oblepiało swoimi mackami, ale uciekliśmy mu – najpierw po kamienistej okołogorcowej trasie, później – opłotkami, wygodnymi szutrami niemal do samej doliny Kamienicy w Szczawie.



Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page