Wypłynęłam w rowerową przestrzeń między deszczowymi chmurami. Po godzinie otrzepywania się z mżawki (ale już nie ulewy! więc można jechać) znalazłam się na tratwie słońce. Sucho, ciepło, przyjemnie – jedziemy!
Tym razem bez kombinacji. Grzecznie trzymam się nawet magistrali Green Velo. Ślepy by sobie poradził, tak to wszystko tu oznaczone! Spodziewałam się tłumów na tym odcinku. Rowerzystów śmigających tam i z powrotem. Szumu opon na asfalcie. A tu cicho, spokój, pustki. I łopot bocianich skrzydeł nad łąkami. Turystyczni rowerzyści sporadyczni, lokalni – w ilości większej, ale bez przesady. I tak szybko znikali w drogach bocznych, gospodarskich dojazdach do pól i domów.
A ja mijam Wroceń. Poszukującym namiotowego noclegu w tych okolicach polecam wroceński MOR na Green Velo, tuż nad Biebrzą. Urokliwa kameralność w całkiem romantycznych okolicznościach przyrody. Warto więc się pofatygować te parę kilometrów dalej za Goniądz. Sama bym tu przyjechała, gdybym wcześniej wiedziała.
Potem rzeki pokazało się więcej. Wbiebrzyłabym się w nią na całego, żeby woda wokół chlupała, bo słoneczko zaczęło tak grzać, że woda stawała się jedynie słusznym kierunkiem. Ale to następnym razem (choć teraz przyjdzie mi jeszcze parę razy za wodą zatęsknić). I może jakoś wiosną, jak się rzeka po zimie rozgada odrodzonym życiem.
Na ochłodę jadę na północ. Chłodniej wprawdzie nie jest, ale pojawia się zabytkowa Śluza Dębowo na Kanale Augustowskim – inżynieryjny majstersztyk z XIX w. Dziś czołowa atrakcja turystyczna regionu, w przeszłości – ważny trakt komunikacji wodnej związanej z transportem zboża do Gdańska. Nawet atechniczny laik jest w stanie się tematem zainteresować, nawet zachwycić. Jak nie architekturą, to historią. Długi na 102 km kanał ciągnie się z Polski po Białoruś, ale zdecydowana większość znajduje się po stronie polskiej. Projekt był dziełem gen. Ignacego Prądzyńskiego. Budowa trwała 15 lat, z przerwą na powstanie styczniowe…
Mknęłam na północ, wielkiej wody mi się chciało. Tak jej byłam spragniona, że zamiast wjeżdżać od razu do Augustowa, robię rundę honorową wokół jeziora Sajno. Choć Augustów kiedyś mi się śnił. Długie włosy wierzb spływały szaloną zielonością do wód kanałów Augustowa, bo we śnie nie były tam same kanały zamiast ulic. Po wenecku albo amsterdamsku tak. I środkiem kanału wśród tej zieloności płynął żółty kajak. Jeden jedyny. Sen tak dawny, a wciąż tak plastyczny w pamięci! Jawa okazała się równie plastyczna, nawet (pół)żółty kajak był! Posnułam się więc chwilę nad kanałami, nad Nettą, w lokalnej kawiarni zwiększyłam swoją wagę netto pysznym ciachem.
I pojechałam dalej, bo w realnym Augustowie bardzo było tłumnie. Nadwodne towarzystwo frytkowo-rybno-piwne, okadzane papierosowym dymem, wakacyjnie rozleniwione i jednak głośne wypełniało brzegi kanałów.
Na północ od Augustowa był piękny brzeg kolejnego jeziora i były Ateny. Zaciszne i kameralne, nijak nie przystawały do swego greckiego odpowiednika. Z jednej strony przytulone do lasów Puszczy Augustowskiej, z drugiej – rozpostarte nad jeziorem Blizno. Podobno dawno temu zawędrował tu jeden Grek, a osadę nazwał imieniem swojej żony. Bardziej prawdopodobne jednak wydaje się drugie wyjaśnienie tej egzotycznej na Podlasiu nazwy – od nazwiska Augustyna Ateńskiego, obrotnego Żyda, który w XIX w. był dzierżawcą okolicznych wsi.
Zachód słońca oglądałam już w Czerwonym Krzyżu nad Wigrami. Z sielankowego nastroju wybiła mnie jedynie mała ilość powietrza z tyłu w rowerze. Ale pomyślałam, że to pewnie dziura w dętce, do rana powietrze uleci, a ja raz dwa (trzy.. ;) ) awarię usunę. Jeszcze zerknęłam na mapę, gdzie to ja nie pojadę następnego dnia. Taki miły wieczorny mój rytuał – wyszukiwanie punktów na mapie wcześniej nieplanowanych do odwiedzenia, no ale skoro już tu jestem.. ;)
A rano okazało się, że czerwony krzyż był mi wielce potrzebny. Tryb emergency – ON!
Jak się Wam spodobało, to jedźcie tędy: https://en.mapy.cz/s/kelevucovo
Comments